Pomysł na temat posta podsunęła mi
koleżanka, z którą wymieniałam się poglądami podczas powrotu z
zajęć fitnessu dla mamusiek. Zgodnie stwierdziłyśmy, że ilość
zajęć, które dziecko „powinno” zaliczyć jest ogromna, a
większość z nich zupełnie zbędna. W dodatku każda tego typu
przyjemność to spore koszty. Biznes kategorii DZIECIĘCE to żyła
złota – każdy rodzic wie, ile wydał na wyprawkę albo chociażby
pieluchy. Ciężko odmówić czegoś dziecku, a tym bardziej jeśli
służy to jego wygodzie czy przyjemności.
Większość rodziców życzyłaby
sobie, aby ich dzieci rozwijały się z ponadprzeciętną szybkością
i najlepiej w każdej możliwej dziedzinie, aby były bardziej
rozwinięte motorycznie, sensorycznie (modne teraz słowo) i
psychicznie od rówieśników. Na placach zabaw i forach
internetowych trwa zacięta walka o to, czyja pociecha jest bardziej
„do przodu”.
Rodzice już od pierwszych miesięcy
życia dziecka zapisują je na dodatkowe zajęcia o_O A jak! Przecież
takie maleństwo już musi znać podstawy rytmiki, malarstwa i
historii sztuki, zajęcia fizyczne stworzą mistrza piłki nożnej, a
spotkania z psychologiem wybitnego filozofa czy szachistę. Trzeba
koniecznie dziecko zapisać na wszystkie z możliwych zajęć, bo
może któreś z nich odkryje jego talent. Należy też pamiętać,
że nie wolno się poddawać jeśli pierwsze, drugie, dziesiąte
„szkolenia” nie będą dawały dziecku przyjemności, bo
przecież wytrwałość to klucz do sukcesu. Zamiast pobawić się z
maluszkiem na podłodze, z pojemnika i makaronu zrobić grzechoczący
bębenek, dać do rączek przedmioty codziennego użytku (często są
znacznie bardziej ciekawe niż najdroższe zabawki), to rodzice płacą
niemałe pieniądze za to, że ktoś z papierkiem, a niekoniecznie z
wiedzą, zajmie się ich dzieckiem na zajęciach sensorycznych.
Zrozumiałabym ten fenomen gdyby
faktycznie dziecko potrzebowało tego typu pomocy. Ale nagle okazuje
się, że każdy malec ma jakieś braki czy opóźnienia w rozwoju! A
nie daj boże jak przeczytasz na forum dla mamusiek, że inne dzieci
w wieku 7 m-cy potrafią już chodzić (taaaa.. jasne), a twoje nawet
nie wykazuje zainteresowania zmianą pozycji z leżącej na siedzącą.
Co z tego, że w poradnikach napisane jest co innego, że dziecko ma
czas na siedzenie do 10 m-ca życia. Skoro inne dzieci już siedzą,
to znaczy, że twoje jest opóźnione? Może za mało z nim
ćwiczyłaś? Może warto iść do specjalisty? Inne dzieci potrafią
rozpracować każdą zabawkę jaką dostaną do rączki. Wiedzą do
czego służą przyciski, gdzie zamuczy krówka, a gdzie miauknie
kotek. A twoja pociecha wali klockiem o grzechotkę i ma największy
fan. Czy coś jest nie tak? Chyba trzeba to skonsultować ze
specjalistą.
Ja w pewnym momencie prawie uległam
tej modzie. Co prawda nie zapisałam Stasia na wszystkie możliwe
zajęcia, ale zastanawiałam się czy wszystko jest ok, skoro nie
potrafi jeszcze wykonywać tych wszystkich akrobacji, które potrafią
jego rówieśnicy. Żeby było bardziej kuriozalnie, łapałam się
na tym, że porównuję go do starszych o miesiąc bądź dwa dzieci.
Logiczne jest, że w tym wieku taka różnica wiekowa bywa przepaścią
w rozwoju. Nie brałam też pod uwagę różnicy gabarytowej ;-) W
końcu dałam sobie spokój. Wszystko w swoim czasie. Lekarze też
mówią, żeby niczego nie przyspieszać z uwagi na mojego małego
wielkoludka, który może mieć problemy z postawą i stawami jeśli
będziemy go poganiać w czymś, co opanuje w dogodnym dla siebie
momencie. Zapisaliśmy go zajęcia na basenie, które dają bardzo
dużo korzyści. Staś uwielbia się pluskać w wannie, więc basen
to dla niego raj. W wodzie mamy stały kontakt z maleństwem, bawimy
się z nim, tulimy, ćwiczymy, rozbawiamy. Towarzystwo innych dzieci
także nie jest bez znaczenia. Ogólnie rewelacyjna sprawa!
Zanim zapiszesz malca na jakiekolwiek
zajęcia zastanów się, czy poświęcenie mu swojego czasu i użycie
odrobiny wyobraźni nie będzie dla niego większą korzyścią. Nie
ulegaj panującej modzie, tylko kieruj się własnym instynktem i
upodobaniami maluszka. Nie przyspieszaj na siłę jego rozwoju, bo
jeszcze kiedyś zatęsknisz za tą kochaną pierdołowatością.