Niedawno trafiłam
na ciekawy artykuł na jednym z serwisów parentingowych, dość
krytycznie opisujący zachowania rodziców, którzy reagują na każdy
płacz, frustrację i złość swojej pociechy zbędną troską i
pomocą. Problem pojawia się dość wcześnie, kiedy niemowlak
okazuje swoje zdenerwowanie podczas nieudanych prób chwycenia
zabawki i może trwać do późnych lat dziecięcych, gdy jako uczeń
nie radzi sobie z porażkami czy brakuje mu wiary we własne
możliwości.
Dziecko, które nie
potrafi artykułować słowami swoich potrzeb komunikuje się z
dorosłymi za pomocą płaczu, a rolą rodzica jest zapewnienie
odpowiedniej formy ich zaspokojenia. Według jednej z teorii, w którą
szczerzę wierzę, należy zawsze reagować na płacz, a najgorszym z
możliwych rozwiązań jest pozostawienie dziecka samemu sobie i
przyzwolenie na rozpacz w samotności. Jedyną pozytywną stroną tej
(moim zdaniem) okrutnej metody jest względne pozbycie się problemu
rodzica. Dla dziecka jednak rozgrywa się wtedy dramat. W
konsekwencji traci zaufanie do osoby, która jako jedyna jest w
stanie zaspokoić jego potrzeby. „Twarda szkoła” wychowywania
dzieci twierdzi jednak, że dzięki temu malec nauczy się
samodzielnego uspokajania i radzenia sobie z problemami. Płaczące z
powodu zmęczenia czy głodu dziecko potrzebuje przede wszystkim
pokarmu, miłości i przytulenia, a bolesne kolki wymagają masowania
brzuszka czy innych metod z użyciem ziół albo farmaceutyków. Jaki
sens ma zatem pozostawianie dziecka samego, z niezaspokojoną
potrzebą i domagającego się naszej bliskości tylko dla wygody
rodziców, którzy nie radzą sobie w tego typu sytuacji? Jest to
fatalna metoda wychowywania, ale niestety często stosowana.
Rodzice mylnie
rozumieją zasady nauki samodzielności. Tak jak nie zgodzę się z
powyższą metodą radzenia sobie z płaczącym dzieckiem, tak
uważam, że nagła reakcja na każdą frustrację i zdenerwowanie
malca, który potrafi komunikować się z otoczeniem nie tylko za
pomocą płaczu, nie jest właściwym zachowaniem. Wyręczając
dziecko w każdej stresogennej dla niego sytuacji sprawiamy, że nie
będzie umiało radzić sobie z problemami w dalszym życiu, a także
opóźnimy jego rozwój mentalny czy fizyczny. Oczywiste, że wynika
to z troski i miłości, ale nie pozwala dziecku na samodzielne
podjęcie wyzwania i stawienie czoła problemom wynikającym z etapów
rozwojowych. Rodzice w obawie o ryzyko popełnienia przez malca błędu
nie dają mu wielkiego wyboru w działaniu.
Dziecko czerpie
wzorce z obserwacji, a ten kto spędza z nim najwięcej czasu jest
największym autorytetem. Kiedy malec nie radzi sobie z własnymi
emocjami, które mogą nasilić się podczas zmęczenia czy nudy,
manifestuje swoje niezadowolenie, które rodzic odbiera jako sygnał
do natychmiastowej reakcji. Nie zawsze wie, dlaczego dziecko
zachowuje się w „karygodny” sposób i nie potrafi wyegzekwować
zmiany zachowania. Stawiane przez dorosłego warunki bywają
niezrozumiałe dla małego człowieka, co dodatkowo nasila jego
złość. Dziecko uczy się, że dzięki swojej frustracji skupia
uwagę rodzica, który zazwyczaj porzuca dotychczas wykonywane
zajęcie, aby pospieszyć mu na pomoc. Takie zachowanie utrwala w
jego świadomości poczucie, że jedynym zadaniem rodziców jest
opieka nad swoim potomstwem. Dziecko nie jest w stanie zaakceptować
konieczności wykonywania przez dorosłych innych obowiązków. Nie
ma okazji obserwować ich podczas codziennych czynności i nauczyć
się cierpliwości.
Czasem ciężko
znaleźć złoty środek – znam to z autopsji. Serce nakazuje biec
na pomoc, rozum jednak chciałby zaczekać i obserwować. Nie chcę i
nie mogę poświęcić synkowi 100% swojego czasu. Chcę, żeby
rozumiał odrębność moich i jego potrzeb. Reaguję na każdy jego
płacz, ale frustrację i złość traktuję z przymrużeniem oka.
Nie mam wyrzutów sumienia jeśli nie pomogę mu w czynności, z
którą wiem, że da sobie radę. Nie rzucam wszystkiego i nie biegnę
na pomoc, gdy słyszę rozpacz z powodu jego utknięcia między
krzesłami. Daję mu czas i obserwuję z ukrycia. Oczywiście
potworem nie jestem; kiedy muszę, to pomogę. Wolę jednak nie
wyręczać go zanadto. Przecież nie jestem jedną z tych
nadgorliwych matek... ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz