Nie mam prawa do
własnego zdania. Nie powinnam nikomu mówić jak ma żyć, jak
wychowywać dzieci, nie powinnam zwrócić nikomu uwagi i reagować
na sytuacje, które tego wymagają. Nic nie wiem o życiu i o opiece
nad dziećmi. Jestem matką tylko jednego potomka, a zachowuję się
jak chodząca encyklopedia pedagogiki. Kto w ogóle dał mi komputer
do rąk i dostęp do internetu?! :-)
„Nadgorliwe matki”
- post opublikowany w ostatnim czasie na moim blogu – wywołał
wielkie poruszenie. Ku mojemu zaskoczeniu i zadowoleniu pojawiło się
kilka zupełnie skrajnych komentarzy matek o różnych poglądach.
Oberwało się i mi :)
Bardzo cenię taką
dyskusję, jednak wolałabym, aby każdy zarzut był poparty jakimś
mądrym argumentem. Pisząc bloga mam świadomość narażenia się
opinii publicznej i krytyki. Nigdy jednak nie sądziłam, że
ktokolwiek zechciałby odebrać mi prawo do pisemnego i publicznego
wypowiadania się na moim blogu. Czerpię z tego wiele przyjemności,
poruszam (tak sądzę) ciekawe tematy i nie ukrywam własnych
problemów związanych z wychowywaniem dziecka. Chcę inspirować
inne kobiety i zmusić do chwili refleksji. Czasem jestem dowodem na
to, że matka to też człowiek, ma prawo do gorszych dni, złości i
frustracji. Nie sądziłam, że ilość dzieci w jakikolwiek sposób
klasyfikuje mnie jako matkę, a już na pewno nie sądziłam, że
dyskwalifikuje mnie w posiadaniu własnych przemyśleń i
„opatentowanych” rozwiązań wychowawczych. Na pewno ilość
obowiązków, problemów i sposoby organizacji czasu i przestrzeni
różnią wielodzietne matki od tych jednopotomkowych, ale przecież
trud macierzyństwa, nieprzespane noce i wszystko inne, co wiąże
się z urodzeniem i wychowywaniem dziecka, jest tej samej wagi dla
każdej kobiety.
Zdecydowałam się
na pisanie bloga z osobistej potrzeby (pisałam o tym w jednym z
pierwszych postów). To moja pasja, zmusza mózg do pracy i zachęca
do czytania treści o różnorodnej tematyce nawet wtedy, gdy starcza
siły jedynie na wtulenie głowy w poduszkę. Tak jak czytelnik sięga
po książkę na półce w księgarni i decyduje się na jej zakup
lub odłożenie z powrotem, tak samo trafia w sieci na przeróżne
wpisy i blogi. Ma zatem możliwość wyboru – czyta lub nie. Nie
rozumiem celu, dla którego nie mogłabym według niektórych wyrażać
swojej opinii. Nie uważam się za eksperta w jakiejkolwiek
dziedzinie, więc nie zamierzam nikogo pouczać. Jedyne rady jakie
mogłabym udzielić dotyczą tych rozwiązań, które sprawdziły się
u mnie, nie twierdzę jednak, że są to jedyne i najwłaściwsze
metody. Uwielbiam sarkazm. Nie zawsze to co piszę czytelnik powinien
brać na serio. Trochę luzu nikomu nie zaszkodzi. ;)
Na koniec krótko i
na temat: tak, jestem mamą jednego dziecka, które ma tylko 10 m-cy.
Nie mam wielkiego doświadczenia, nie jestem weteranką macierzyńską.
Nie wiem jak to jest wysyłać dzieci do przedszkola i odrabiać z
nimi lekcje po szkole. Moje dziecko nawet nie mówi, więc nie mogę
opisać śmiesznych dialogów, które wrzucają na swoje funpage
znane blogerki. Wiele trudów i przyjemności jeszcze przede mną.
Ale moje życie, wbrew opiniom tych, którzy mają niewiele do
powiedzenia, to coś więcej niż tylko nocne pobudki, karmienie
kaszką i zmiany pieluch. Przede wszystkim jest wypełnione miłością,
troskami, radością i codziennymi obowiązkami. Piszę tego bloga z
samych pozytywnych pobudek (choć macierzyństwo potrafi dać w kość)
i chciałabym, żeby tak samo pozytywnie był odbierany. :)
Myślę, że Pani blog właśnie taki jest jak Pani macierzyństwo. Jest Pani młodą mamą (tak jak ja) i stąd różne refleksje. Poniekąd rozumiem tę, nazwijmy to hucznie, burzę, jaką wywołał owy wpis. Cudownie się czyta Pani bloga, ale są momenty hipokryzji (?). Ma Pani prawo do własnego zdania i ma Pani prawo je wyrażać, ale jednak niech to będzie bardziej subiektywnie. I jeżeli nie chcę byc Pani oceniana, proszę nie oceniać innych. A sarkazm jest cudowny. J.
OdpowiedzUsuń