wtorek, 12 lipca 2016

Mi, matce tylko jednego dziecka, nie wolno myśleć i tym bardziej pisać o macierzyństwie.


Nie mam prawa do własnego zdania. Nie powinnam nikomu mówić jak ma żyć, jak wychowywać dzieci, nie powinnam zwrócić nikomu uwagi i reagować na sytuacje, które tego wymagają. Nic nie wiem o życiu i o opiece nad dziećmi. Jestem matką tylko jednego potomka, a zachowuję się jak chodząca encyklopedia pedagogiki. Kto w ogóle dał mi komputer do rąk i dostęp do internetu?! :-)

„Nadgorliwe matki” - post opublikowany w ostatnim czasie na moim blogu – wywołał wielkie poruszenie. Ku mojemu zaskoczeniu i zadowoleniu pojawiło się kilka zupełnie skrajnych komentarzy matek o różnych poglądach. Oberwało się i mi :)

Bardzo cenię taką dyskusję, jednak wolałabym, aby każdy zarzut był poparty jakimś mądrym argumentem. Pisząc bloga mam świadomość narażenia się opinii publicznej i krytyki. Nigdy jednak nie sądziłam, że ktokolwiek zechciałby odebrać mi prawo do pisemnego i publicznego wypowiadania się na moim blogu. Czerpię z tego wiele przyjemności, poruszam (tak sądzę) ciekawe tematy i nie ukrywam własnych problemów związanych z wychowywaniem dziecka. Chcę inspirować inne kobiety i zmusić do chwili refleksji. Czasem jestem dowodem na to, że matka to też człowiek, ma prawo do gorszych dni, złości i frustracji. Nie sądziłam, że ilość dzieci w jakikolwiek sposób klasyfikuje mnie jako matkę, a już na pewno nie sądziłam, że dyskwalifikuje mnie w posiadaniu własnych przemyśleń i „opatentowanych” rozwiązań wychowawczych. Na pewno ilość obowiązków, problemów i sposoby organizacji czasu i przestrzeni różnią wielodzietne matki od tych jednopotomkowych, ale przecież trud macierzyństwa, nieprzespane noce i wszystko inne, co wiąże się z urodzeniem i wychowywaniem dziecka, jest tej samej wagi dla każdej kobiety.

Zdecydowałam się na pisanie bloga z osobistej potrzeby (pisałam o tym w jednym z pierwszych postów). To moja pasja, zmusza mózg do pracy i zachęca do czytania treści o różnorodnej tematyce nawet wtedy, gdy starcza siły jedynie na wtulenie głowy w poduszkę. Tak jak czytelnik sięga po książkę na półce w księgarni i decyduje się na jej zakup lub odłożenie z powrotem, tak samo trafia w sieci na przeróżne wpisy i blogi. Ma zatem możliwość wyboru – czyta lub nie. Nie rozumiem celu, dla którego nie mogłabym według niektórych wyrażać swojej opinii. Nie uważam się za eksperta w jakiejkolwiek dziedzinie, więc nie zamierzam nikogo pouczać. Jedyne rady jakie mogłabym udzielić dotyczą tych rozwiązań, które sprawdziły się u mnie, nie twierdzę jednak, że są to jedyne i najwłaściwsze metody. Uwielbiam sarkazm. Nie zawsze to co piszę czytelnik powinien brać na serio. Trochę luzu nikomu nie zaszkodzi. ;)

Na koniec krótko i na temat: tak, jestem mamą jednego dziecka, które ma tylko 10 m-cy. Nie mam wielkiego doświadczenia, nie jestem weteranką macierzyńską. Nie wiem jak to jest wysyłać dzieci do przedszkola i odrabiać z nimi lekcje po szkole. Moje dziecko nawet nie mówi, więc nie mogę opisać śmiesznych dialogów, które wrzucają na swoje funpage znane blogerki. Wiele trudów i przyjemności jeszcze przede mną. Ale moje życie, wbrew opiniom tych, którzy mają niewiele do powiedzenia, to coś więcej niż tylko nocne pobudki, karmienie kaszką i zmiany pieluch. Przede wszystkim jest wypełnione miłością, troskami, radością i codziennymi obowiązkami. Piszę tego bloga z samych pozytywnych pobudek (choć macierzyństwo potrafi dać w kość) i chciałabym, żeby tak samo pozytywnie był odbierany. :)



1 komentarz:

  1. Myślę, że Pani blog właśnie taki jest jak Pani macierzyństwo. Jest Pani młodą mamą (tak jak ja) i stąd różne refleksje. Poniekąd rozumiem tę, nazwijmy to hucznie, burzę, jaką wywołał owy wpis. Cudownie się czyta Pani bloga, ale są momenty hipokryzji (?). Ma Pani prawo do własnego zdania i ma Pani prawo je wyrażać, ale jednak niech to będzie bardziej subiektywnie. I jeżeli nie chcę byc Pani oceniana, proszę nie oceniać innych. A sarkazm jest cudowny. J.

    OdpowiedzUsuń