Wiecie dlaczego kobiety kochają
kupować buty? Bo w przeciwieństwie do ubrań ich rozmiar nigdy się
nie zmienia. To fakt, jednak tej teorii niestety zaprzecza mój
przypadek. W trakcie ciąży musiałam kupić sobie obuwie o dwa
numery większe. Byłam ZAŁAMANA! Miałam przecież tyle pięknych
szpilek, koturn, botków, sandałów i czółenek. Z większością z
nich już się pożegnałam. Przyszło mi to nieco lżej w momencie,
kiedy zrozumiałam, że nie mogłam mieć większej rekompensaty niż
mój Bobini. Część zostawiłam z sentymentu. Oprawię sobie w
ramkę i będę podziwiać jak dzieło sztuki albo któregoś razu w
przypływie desperacji się w nie wcisnę. W końcu teraz mam
niewiele okazji do odpicowania się jak stróż w Boże Ciało, więc
jestem w stanie poświęcić swoje stopy raz na ruski rok.
Jestem jedną z tych kobiet, które
lubią wyglądać dobrze. Za czasów aktywności zawodowej nigdy nie
wyszłam z domu w płaskim obuwiu, bez makijażu, pomalowanych
paznokci i idealnie ułożonych włosów. Regularnie ćwiczyłam –
oczywiście z różnym rezultatem, w zależności od pory roku i
częstotliwości imprez ociekających alkoholem i dobrym jedzeniem ;)
Uwielbiałam shopping. Mogłam snuć się po galeriach handlowych
godzinami. Nigdy nie byłam sroką gustującą w świecidełkach,
ale lubiłam obwiesić się biżuterią adekwatnie do okazji. Okres
ciąży był dla mnie wyzwaniem, ponieważ musiałam nauczyć się
stylu stosownego do moich gabarytów i z uwzględnieniem wygody na
pierwszym miejscu. Po porodzie ciężko spojrzeć na swoje ciało z
akceptacją. Można popaść w głębokie kompleksy. Na szczęście w
moim przypadku nie był to długotrwały okres i cieszyłam się z
szybko spadającej wagi. Teraz mogę uznać, że wróciłam do formy
sprzed ciąży, chociaż jakościowo to już nie to samo. Tu
zwiotczało, tam coś wystaję. Rozstępy też mnie nie oszczędziły.
Cóż... takie życie. Coś za coś. Trzeba siebie zaakceptować, bo
szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. Zrozumiałam, że nie ma
nad czym płakać, bo teraz faktycznie mam powód jedynie do radości.
Szpilki zamieniłam na sportowe buty,
żebym mogła komfortowo spacerować z wózkiem. Żeby wyglądać jak
człowiek, a jednocześnie nie spędzać tyle czasu przed lustrem jak
miałam w zwyczaju, zdecydowałam się na oszustwo – doklejane
rzęsy. Zrezygnowałam też z wszelkich fluidów i dzięki temu nie
mam czego już maskować. Noooo... od czasu do czasu użyję
korektora. :) Dzięki hybrydzie na paznokciach zyskuję kolejną
godzinę, którą musiałam poświęcić na samodzielny manicure co
najmniej raz w tygodniu. Przymierzam się też do permanentnego na
brwi, bo niestety natura nie obdarzyła mnie bujnym upierzeniem na
tej części twarzy i jest to jedyny mankament, który obecnie muszę
dokolorować przed wyjściem z domu. Zawsze lubiłam makijaż. A
jeszcze bardziej lubię go nie mieć, a wyglądać jakbym go miała
:D Biżuteria czeka w szkatułkach na lepsze czasy, kiedy Staś nauczy się nie ciągnąć i nie wkładać do buzi wszystkiego co się świeci. Uwielbiany shopping jest teraz katorgą, szczególnie jeśli muszę
kupić coś określonego, a zazwyczaj nigdzie nie mogę tego znaleźć. Poza tym najczęściej ląduję na dziale dziecięcym. Zakupy dla siebie robię spontanicznie, wtedy kiedy mam czas, ochotę i szansę zdobycia czegoś w moim guście.
Brakuje mi okazji, w których mogłabym
odpicować się od stóp do głów. Wiem, że niektóre kobiety nawet
na wyjście do sklepu szykują się jak na galę Oskarów, ja
natomiast muszę mieć do tego lepszy powód. Na szczęście coraz
częściej mogę oddać w dobre ręce Juniora i wybrać się na
spotkanie z przyjaciółką czy imprezę w towarzystwie męża. To
właśnie dla niego chcę być zawsze atrakcyjna. Jest to nie lada wyzwanie po 14 latach wspólnego życia i zamiarze
spędzenia razem całej reszty. I choć
musiałam nauczyć się chodzić w szpilkach na nowo i czasami
zakładam te za ciasne, to wiem, że warto.
Oj tak, szpilki to już na wielkie okazje a tak ma być wygodnie :) Zaś brak potrzeby makijażu to dodatkowe minuty na tą ciepłą kawę, która nie raz jest ważniejsza niż tusz na rzęsach :)
OdpowiedzUsuń