czwartek, 23 czerwca 2016

Ja wysiadam!


Kiedy czytam o idealnych matkach, które idealnie prowadzą dom, są idealnie zorganizowane i perfekcyjnie zarządzają czasem, które mają idealnych mężów i idealne dzieci wszystko jedzące, przesypiające całe noce, bez kolek i zawsze w świetnym humorze, które pieką drożdżowe babeczki i chwalą się nimi na fejsie, wrzucają fotki z siłowni w samym topie (nawet trzecia ciąża nie zniszczyła nienagannie wysportowanego ciała), do tego mają swoją pasję i robią karierę, myślę sobie, że nie dorastam im do pięt. Zamiast tego mam idealnie rozpieprzony plan dnia i perfekcyjny bałagan w domu, a na plus mogę zaliczyć kilogramy po ciąży. O czasie na swoje pasje, WRÓĆ! O czasie na swoje podstawowe potrzeby życiowe nawet nie wspominam.

No OK..., może nie jest tak fatalnie. Może dramatyzuję. Przecież zdarza mi się wypić jeszcze ciepłą poranną kawę. Staram się znaleźć czas na tego bloga, chociaż ostatnio moje starania zostały zmiażdżone przez domagającego się bliskości Bobiniego (około 8-9 miesiąca towarzystwo matki 24h/dobę jest konieczne, dziecko przechodzi tzw. kryzys separacyjny). Czasami wyjdę wieczorem na zakupy (albo gdziekolwiek oby tylko wyjść z domu), kiedy mąż wróci z pracy. Minione tygodnie nie były dla mnie łaskawe, najbliższe również nie będą, ponieważ konkuruję z pasją mojego męża, który restauruje swoje wymarzone auto. Na razie jestem na przegranej pozycji. Brakuje mi czasu na wszystko! Fryzjera przekładałam już 5 razy, chociaż chodzę raz na parę lat. Pranie nie dość, że nieuprasowane, to kolejne ciuchy wylewają się z kosza w nadziei, że może w końcu zlituję się nad nimi, upchniętymi po brzegi i nastawię pralkę. Tak, wiem. Myślicie pewnie, że to żaden wysiłek wrzucić do pralki. Ale później ktoś musi porozwieszać te tryliardy skarpetek, koszul i koszulek. A później jeszcze znaleźć czas na uprasowanie! Czasem jest to ponad moje siły.

Mój mąż, tak dziecinnie nieświadomy moich codziennych zadań (prędzej nazwałabym je sukcesami), po ciężkiej nocy daje rady w stylu „jak Staś zaśnie, to ty też sobie pośpij”. No racja! Czemu nie! To jak Staś będzie gotował, to ja też wtedy ugotuję, a jak będzie sprzątał, to ja też w tym czasie posprzątam albo poprasuję. Logiczne...

Według innych teorii nie mam powodów do narzekania  (nie robię tego, po prostu domagam się i walczę o więcej czasu dla siebie). Mam dziecko aniołka, który nie płacze, przesypia noce, sam potrafi się bawić, a przecież inni mają troje dzieci i jakoś dają radę. A samotne matki, to już w ogóle supermenki. Oczywiście! Ja też świetnie sobie radzę. Na szczęście nie jestem samotną matką (z tego miejsca muszę przyznać, że robią kawał dobrej roboty. Podziwiam je. Naprawdę). Chciałabym wieczorem regularnie biegać, regularnie pisać posty, wyjść na zakupy SAMA, bez konieczności pchania wózka i zajmowania czymkolwiek małych rączek synka, bo wszystko jest dla niego takie interesujące, a półki sklepowe tak bardzo w jego zasięgu. Chciałabym robić coś sama i dla siebie. Jestem także żoną, o małżeństwo i męża także trzeba dbać. ;) Nie chodzi tylko o „oczywiste”, a przede wszystkim o rozmowę i spędzanie ze sobą paru chwil dziennie. Ale jak tu znaleźć na to wszystko czas i siły!?

Domagający się mojej obecności Bobini bywa bardzo zawzięty. Zdarza się, że większość dnia spędzam z nim na dywanie, a kiedy pójdę do drugiego pokoju zaczyna się płacz albo po chwili widzę blond główkę wynurzającą się zza drzwi. Z jednej strony jest to cudowne i wyjątkowe uczucie, kiedy mam świadomość, że jestem dla tej małej osóbki całym światem. Że wyciąga do mnie rączki, chce się przytulić i ukoić strach (separacyjny) w moich ramionach. Piękne jest to, jak czuję się wyjątkowa. Właśnie dzięki niemu. Nie mogę stracić zaufania jakim mnie darzy. Muszę reagować na jego potrzeby. Wiem, że nadejdzie czas, kiedy będzie chciał być bardziej samodzielny, kiedy będzie wyrywał się z uścisku, kiedy powie „ja sam”. Korzystam więc z chwil, kiedy możemy być tylko dla siebie i tak blisko. Z drugiej strony w tej sytuacji odczuwam zmęczenie bardziej niż zwykle. Staram się urozmaicać nam dni, robimy różne wycieczki samochodowe i piesze, świetnie się bawimy, próbuję zwrócić uwagę synka na świat dookoła, dzięki temu nie wiesza mi się na szyję za każdym razem, kiedy na niego spojrzę. Te aktywne dni też potrafią człowieka wykończyć, ale to frajda zarówno dla niego jak i dla mnie. Tym bardziej potrzebuję czasu na spełnianie swoich potrzeb i pobycia sama ze sobą. Nawet prasowanie nie jest mi straszne, jeśli odbywa się w ludzkich godzinach, a nie o północy. Kiedy Staś ma należytą opiekę i nie muszę pilnować czy nie ciągnie za kabel żelazka. Przy muzyczce + lampka wina, można nawet potańczyć i pośpiewać przy desce. ;-)

Wiem, że każdy okres jest przejściowy. To nie pierwszy i nie ostatni raz kiedy poświęcam się dziecku prawie 24h/dobę. Od tego też jestem ;) Tak było zaraz po urodzeniu, tak jest teraz i pewnie będzie wtedy, gdy znowu tatuś zechce się realizować w swoich pasjach, a być może wtedy Staś będzie przechodził kolejny kryzys separacyjny. Taka kolej rzeczy. Ale jeśli czuję, że to zaczyna mnie przerastać, że zaczyna brakować sił i wkrada się chandra, muszę jasno komunikować o swoich potrzebach. Mąż trochę odpuści, a ja zregeneruję siły.

Nie wiem jak te wszystkie „perfekcyjne mamy trójki dzieci” ogarniają to wszystko z czego słyną. Albo to jedna wielka fikcja i potrzeba koloryzowania świata za lajki i folołersy, albo faktycznie doświadczenie było dla nich najlepszym nauczycielem. Nie wiem czy potrzebuję być taka idealna i spinać się na widok okruszka na podłodze, czy lepiej zaakceptować trochę kurzu i nie zwariować. Ale jeśli opanuję taktykę zarządzania czasem, to może u mnie też wszystko będzie idealne. Będę spełnioną matką, choć z małą ilością czasu dla siebie, będę miała zadowolonego męża i szczęśliwe dziecko. Zaraz, zaraz... Właściwie, to już tak jest! A jednak daleko mi do ideału. ;-)  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz