Wychodząc na spacery z Orzeszkiem
bardzo często bywam świadkiem nadopiekuńczości innych matek czy
też opiekunek. Co do zasady nie powinno się zwracać uwagi i mówić
obcemu w jaki sposób powinien wychowywać swoje dziecko, ale bywa,
że mam ochotę walnąć taką delikwentkę w łeb i powiedzieć
„użyj mózgu”. Emocje jednak zapętlam mocniej na smyczy i
przyspieszam kroku. No krew mnie zalewa jak patrzę czasami na ich
bezmyślność! O jakie sytuacje chodzi? Na pewno też się z nimi
wielokrotnie spotkałyście, a jeśli to Wy jesteście tymi
nadgorliwymi, w tym miejscu apeluję do Was - przemyślcie swoje
zachowanie! ;-)
Jedna z sytuacji miała miejsce na
ogrodzonym placu zabaw w parku. Matka krzyczy do syna, na oko 5 lat,
„nie biegnij, bo się spocisz”. Za chwilę słyszę „uważaj!”,
„stój!”. Dlaczego?! Krzywda jakaś mu się dzieje? Wybiegnie na
ulicę? Przecież park jest ogrodzony, dookoła biega mnóstwo
dzieci. I tak powinno być. Gdzie mają biegać? A może lepiej, żeby
nie biegały bo zadyszki dostaną. A za parę lat otyłość drugiego
stopnia, cukrzyca i szykany ze strony rówieśników. Czy odrobina
potu kogoś zabiła? No nie... Więc po jaką cholerę ta matka
ogranicza dziecko w zachowaniach, które są naturalne i niezbędne
dla zdrowia?!
Kiedy pada deszcz place zabaw są
puste. W zimę, wiosnę czy na jesieni zabawa na powietrzu w mokry
dzień może się skończyć różnie. Ale w ciepłe dni lata, nawet
te bez słońca, wielką frajdę dzieciom sprawia skakanie po kałuży
czy zjechanie tyłkiem po mokrej zjeżdżalni. Przecież jest ciepło,
wszystko wysycha na wiór w mgnieniu oka. Po co odmawiać im tej
przyjemności.
Bardzo często widuję babcie albo
nianie w podeszłym wieku, które przychodzą z pociechami na place
zabaw. Współczuję tym dzieciom, serio. Zamiast szaleć, biegać,
skakać, huśtać się aż do sztangi, to są prowadzone za rękę,
aby uniknąć przewrócenia czy upadku. Na huśtawkę same wejść
nie mogą, a już na pewno nie mogą same się bujać, bo przecież
mają głupie pomysły. Tragedia murowana! Tam nie wchodź, bo za
wysoko. Tu nie, bo za stromo. Uważaj na to, uważaj na tamto,
sramto. Smutne... Teraz place zabaw są bardzo nowoczesne i zabawa na
nich może być niezwykle kreatywna, pod warunkiem, że dziecko samo
decyduje w którym kierunku chce się wspiąć, gdzie ustanowi bazę,
a gdzie barykadę dla intruzów.
Placem zabaw Stasia jest dywan, a
przeszkody to jego nieporadność. Nie łapię go za każdym razem,
kiedy traci równowagę podczas siedzenia. Nie pomagam mu przeturlać
się przez moje nogi, nawet jeśli zamierza lądować na głowie.
Kiedy ktoś obserwuje te zabawy z boku, to ma ochotę ruszyć na
pomoc. Nie dopuszczam do tego, żeby stała mu się jakakolwiek
krzywda, ale umówmy się... Lekkie uderzenie głową czy frustracja
z powodu dużych chęci, a braku możliwości wykonania zadania, nie
są powodem zakazu szaleństw na podłodze!
Kolejny upalny dzień bez słońca.
Czuć było w powietrzu lekką wilgoć, coś podobnego do mżawki.
Wracam upocona z fitnesu, ja w fit ciuchach, Staś natomiast w
bluzeczce na długi rękaw, cienkie spodenki, bez czapki naturalnie,
bo przecież nie wiało. Mijam matkę z wózkiem (spacerówką, czyli
dziecko już nie takie maleńkie) i oczom nie mogę uwierzyć!
Dziecko zakryte kocem, z czapką na głowie i na wózek naciągnięta
folia przeciwdeszczowa. Zagotowałam się! Żałuję do teraz, że
nie zwróciłam tej babie uwagi. Później przeanalizowałam sytuację
i doszłam do wniosku, że to dziecko mogło się udusić albo
przegrzać. Zawsze zależało mi na tym, żeby Staś oddychał
wilgotnym, zdrowym powietrzem i wzmacniał odporność, więc folię
założyłam na wózek jedynie kilka razy i to w największe ulewy.
Wychodziłam na spacery zawsze, niezależnie od pogody. Kaszel, a już
na pewno nie katar, nie są przeszkodą dla spacerów, a nawet
więcej! Według opinii lekarza są bardzo wskazane. Nie bójmy się
więc wychodzić z dziećmi na dwór.
Nie rozumiem matek, które w upalne dni
zakładają dzieciom czapki zakrywające uszy. Halny nie wieje, mrozu
nie ma... Albo okrywają kocami, ubierają w kombinezony i zimowe
czapki gdy temperatura jest na plusie. O zgrozo! Owszem, mi też się
zdarza przegiąć w obydwie strony. Czasem ubiorę go za lekko i
kiedy zaczyna kichać na spacerze wiem, że przesadziłam. Zawsze w
torbie wózka mam skarpetki, bluzę i czapeczkę. Bywa, że walczę
sama ze sobą, kiedy serce chce go ubrać cieplej, a rozum mówi „nie
przesadzaj”. Na spacerze zastanawiam się czy wieje na tyle, żeby
wciskać mu czapkę na głowę. Tak długo nad tym myślę, aż w
końcu przestaje wiać albo zdążę wrócić do domu. I powiem
więcej, Misiek nigdy nie chorował z tego powodu. Bardziej
przeżywam, kiedy jest skwar, a ja ubiorę go za ciepło.
Nadgorliwe dbanie o higienę też mnie
przeraża. Po pogłaskaniu mojego kota przez dziecko znajomych słyszę nadgorliwą matkę: umyj rączki, bo kotek jest brudny.
Hahaha!!! Co jak co, ale to dziecko prędzej mogłoby zarazić czymś
mojego kota, a nie odwrotnie ;D Albo jedzenie z podłogi. Staram się
mieć czysto, bo Stasio zainteresuje się każdym farfoclem, ale
jeśli daję mu jedzenie do rączki, to nie wyłapuję każdego
okruszka z podłogi i nie wyrywam z rączki chrupka, kiedy wytrze nim
podłogę. Kot to jego ulubiona maskotka. Zdarza się, że powyrywa
mu sierść z miłości, na co czasami kot zareaguje agresywnie.
Zawsze zachowuję szczególną czujność w kontaktach Stasia z
Neosiem. Zadrapania też już były, ale Bobini nawet się nie
zorientował. Twardy zawodnik :D
Muszę pilnować kociego jedzenia.
Zdarzyła się sytuacja, że koci chrupek wpadł w niepowołane ręce
Stasieńka, a później trafił do jego buzi. Nic się nie stało.
Staś i kot nadal żyją i mają się dobrze. Oczywiście nie daję
ogólnego przyzwolenia na tego typu zachowania, nie podsunę Misiowi
kociej miski pod nos i nie powiem „częstuj się”, interweniuję
gdy widzę jak pakuje sobie listki do buzi czy jakiś zawieruszony
papierek. Logiczne, wolę żeby tego nie robił, ale czasami nie
zdążę i raczej nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Bobini
został także nie raz skrupulatnie wylizany przez psa mojej
znajomej, a jego paluszki sprawdziły głębokość dziurek w nosie
czworonoga. Nikomu nic nie dolega. Staś i pies są nadal zdrowi.
Wcześniej, kiedy mój synek był mniejszy, trochę wariowałam na
tym punkcie, ale na szczęście już mi przeszło. :D
Każda mama chce dobra dla swojego
maluszka i zna najlepiej jego potrzeby. Rozumiem, że ich
nadgorliwość wynika z miłości, ale czasem trzeba odpuścić i
podjąć pewne ryzyko. Muszą zrozumieć, że takim zachowaniem mogą
narobić więcej szkody niż pożytku. Pozwólmy dzieciom być tylko
dziećmi i dbajmy o ich zdrowie z rozsądkiem. Nie zawsze
najłatwiejsze i najbardziej oczywiste - zabranianie wszystkiego,
jest tym właściwym rozwiązaniem.